Najgorsze gry wszechczasów Wiki
Advertisement

Witam w kolejnym, już sto dwudziestym odcinku programu Najgorsze Gry Wszechczasów. Zanim zaczniemy, chciałbym tylko nadmienić, że ten epizod, jest dedykowany w głównej mierze Wam. Osobom, które zażarcie, i bez chwili wytchnienia, wysyłały do mnie dziesiątki jednoznacznych propozycji, bym rzucił okiem na tego cudaka, oraz również tym, rozprzestrzeniającym te głosy, by nie odeszły w niepamięć. Tak więc, wreszcie, postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce, i ugiąć się pod lawiną waszych próśb, podejmując rzuconą przez Was rękawicę. Po przeszło pięciu latach ciągłego bombardowania mnie wiadomościami, i to wręcz z każdego możliwego zakątka Internetu. Dzisiaj więc zajmiemy się produkcją, która wśród wielu polskich Internautów uzyskała status legendy, jeśli nie kultu. Wielokrotnie obsmarowywana, szykanowana i ośmieszana przez dekadę, na różnorakich forach dyskusyjnych, serwisach branżowych, a także w postaci materiałów filmowych na różnych portalach. Czy po ponad dwunastu latach od wypuszczenia jej w eter, nadal wywołuje takie same, skrajnie negatywne emocje? Cóż, pozostaje więc tylko jedna metoda, by to zweryfikować. Tak więc, zapnijcie pasy i przygotujcie zapas torebek na wymioty. Zapraszam do oglądania!

Gra Taxi Challenge Londyn, znana także jako Taxi Madness Londyn, bądź Taxi Racer London 2, ujrzała światło dzienne dnia dwunastego czerwca 2003 roku, za sprawą enigmatycznie brzmiącego Heming, które do tej pory prócz innych perełek z taksówkami w roli głównej, wydało jedynie paczki gier tematycznych na komputery osobiste. Z kolei producentem było Blimp Entertaiment, zwane w pewnych kręgach jako King Cop tim, które to możecie kojarzyć z pozostałych dwóch gniotów z serii Taxi Challenge, czyli Berlin i Nowy Jork, a także z gry lotniczej, Red Clash 93. Zaś polskim dystrybutorem, który trzy miesiące później sprowadził to diabelstwo, był świętej pamięci Topware Interactive. Posiadał on w swoim port folio także dwie części polskiej strategii Polanie, cykl Kurka Wodna, oraz chociażby Tu Worlds. Większość zapewne, w tym też i ja, najprawdopodobniej zetknęła się z tym cuchnącym gniotem, za pośrednictwem płyty dołączonej do siódmego numeru czasopisma, Świat Przygód z Hugo z 2009 roku, na której znajdowała się również pełna wersja drugiej odsłony Wormsów. To jest wręcz niebywałe, że na jednym krążku pojawiła się zarówno, jedna z lepszych, jeśli nie najlepsza dwuwymiarowa strategia turowa z widoku z boku, jak i zgniła spierdolina, jaką niewątpliwie jest dzisiejszy tytuł. Widać, że telewizyjny troll zrobił nas w bambuko, i osrał na rzadko całą rzeszę graczy. Ale nie uprzedzajmy faktów. Zanim przejdziemy do właściwej części programu, przyjrzyjmy się ocenom tej perełki w sieci.

I tutaj mówiąc całkowicie szczerze, szczęka mi opadła, i spadła z hukiem lotem tnąco koszącym prosto na podłogę. Bo nie dość, iż nasz niezastąpiony rosyjski serwis pełen masochistów, ominął ten syf szerokim łukiem, to jeszcze jedyna pisemna recenzja, jakiej się doszukałem w Internecie, wyszła z rąk jednego z redaktorów z Wirtualnej Polski, niejakiego Alana Ormana, który to trzydziestego stycznia 2000 czwartego roku, wystawił taksówkowemu wyzwaniu w Londynie, jedną gwiazdkę na pięć możliwych. Czeka nas więc iście męcząca przeprawa przez najprawdziwsze, i niczym nie skrępowane, gówno.

Po przeczekaniu paru dobrych chwil czarnego ekranu, logotypu polskiego dystrybutora, oraz tego autorów, przypominającego wyglądem latającego wybrzuszonego wieloryba, z doczepionym silnikiem i fragmentem samolotowego skrzydła, wreszcie zostajemy przerzuceni do głównego ekranu. Na planie widnieje niebieski londyński most, umieszczony najpewniej w czarnej dziurze czy innym limbo, na którym znajduje się czarna szoferka oraz biedny kloc przypominający Ferrari. Ledwo zarysowana biała spirala, zainstalowana nieopodal, obiega całą planszę, w tle przygrywa elektroniczny szlagier z przeplatanymi odzywkami pasażerów, a nad tym wszystkim czuwa logo gry, złożone z trzech różnych, i równie pierwszego sortu czcionek. Oprócz fatalnej strony artystycznej, otrzymujemy również możliwość skonfigurowania aspektów wizualnych, które możemy włączyć lub wyłączyć, takich jak cienie, mgła, niebo i kompresja tekstur, dostosowania pola widzenia, efektów, bądź rozdzielczości, która jednak co ciekawe na meni główne nie wpływa, zmodyfikowania poszczególnych efektów dźwiękowych, w tym spikera, a nawet pasażerów, oraz klawiszologię, która to została rozpięta na oszałamiające dziesięć klawiszy. Widać już od pierwszych chwil, że wkraczamy na terytorium nędzy i rozpaczy, zapakowanej w formie gry komputerowej.

Wśród plejady barwnych postaci dostępnych do wyboru, mamy, krewnego Husajna pracującego w branży motoryzacyjnej, w łachach sprowadzanych zapewne z jamajskiego lumpeksu, od którego wieje sandałem. Irlandzkiego odpowiednika Duke Nukema, popierdalającego w kilcie i gumiakach, z bicepsami większymi niż jego łepetyna, który trzyma w łapach śrubokręt i klucz. Blond ladacznicę i zarazem krewną policjantki z Manhattan chase, z wyeksponowanymi strategicznymi punktami, i kluczami do samochodu. Podpierającą się o rurę i owiniętą w ręcznik kąpielowy, rozpuszczoną i wyuzdaną cichodajkę, w półprzezroczystych rajstopach i czarnych jak piekło skarpetach, oraz parę innych typów, którzy to odblokowują się wraz z postępem gry. We wszystkich dwudziestu etapach, naszym zadaniem jest zarobienie taryfą określonej ilości gotówki, w ustalonym przez produkcję przedziale czasowym, przewożąc gapowiczów z jednego punktu na mapie do drugiego. I wszystko wydaje się wręcz prostackie. Niestety, sielanka trwa w najlepsze, do chwili, aż nie przekroczymy bram poziomu dwunastego. Bowiem od tego właśnie etapu, wszelkimi możliwymi drogami, atakuje nas wyśrubowany do granic absurdu poziom trudności, przy którym dark sols i inne tego typu produkcje dla cipek, wyglądają jak spacerek po obsypanej brokatem, krainie różowych jednorożców. I jeśli po którymś z dalszych poziomów myślicie, że już bardziej z trudnością przesadzić nie mogą, wkręcają śrubę jeszcze kurwa bardziej. To jest w końcu Wyzwanie dla mistrzów kierownicy, a nie jakieś przelewki.

Każdy osobnik z wspomnianego wcześniej spektrum tałatajstwa, ma do dyspozycji swoją własną, przydzieloną do charakteru machinę. Brodaty Alibaba, popierdala w bublowatej kalce deloriana z powrotu do przeszłości, złotowłosa lalunia ze ścierą, wchodzi w posiadanie odpicowanej bryki o pawiowopodobnym kolorze, rudy wyrwidąb otrzymuje standardową czarną doróżkę, jakich w Zjednoczonym Królestwie pełno, umalowana szminką agentka ma krwiście czerwony kabriolet, a dwie nowe głowy oraz także procesor, dają po garach kolejno w betonowym ferrari, najwolniejszym monster traku w historii, oraz opuchniętym brązowym czterokołowcu. Jednak, gdy tylko zasiądziemy za sterami jakiegokolwiek z tych gruchotów, odkrywamy jak za pociągnięciem magicznej różdżki, że wszystkie i to co do jednego, są w praktyce skurwiałe fest. Auta są wręcz przyspawane do podłoża, gdy wdusimy klawisz odpowiedzialny za hamowanie, wręcz na zawołanie staną w miejscu, a po jakimkolwiek uderzeniu, mniejszym lub większym, kręcą się jak spuszczona woda w kiblu. Jednak prawdziwego szoku, i bynajmniej nie termicznego, doznałem gdy tylko ujrzałem fizykę tej chałtury, o której się filozofom, a co dopiero fizykom z niutonem na czele, nie śniło. Kontinuum czasoprzestrzenne łamiemy na każdym kroku, pukając inne auta sprawiamy, że te odwalają jakieś tańce pojebańce, a położenie piętrowego autobusu na ziemię nie stanowi dla nas żadnego problemu. Na poślady buddy, Żodyn nie widział tak pokurwionej fizyki.  

By jednak z łatwością przychodziło nam wykonywanie kolejnych wyzwań, programiści postanowili obsiać tu i ówdzie różne zamknięte w przezroczystych kulach wspomagacze, zwane w instrukcji jako obiekty bonusowe. Mamy niebieskiego bąbla, z umieszczonym młotkiem i kluczem płaskim, który pozwala nam zreperować nasz wehikuł do pewnego stopnia, pomarańczową bakę z piorunem, odpalającą w naszej rurze wydechowej miotacz płomieni. Zaklęty w bili aeroplan, i bynajmniej nie z air control, który po aktywowaniu pozwala wystrzelić nasz wóz w górę. A z kolei ta zielona, pozwala wystrzelić nam po uprzednim przyciśnięciu klaksonu, pocisk obracający w pył wszystko w co się tylko dotknie. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że te wszystkie dobrodziejstwa albo są umieszczone w trudno dostępnych miejscach, albo są równie przydatne co pijawka na pępku. Dopalacz, kończący się po trzech sekundach sprawia, że nasz automobil zastyga w jednym miejscu. Podskok nadaje się jedynie do dosłownego przełamania granic cyfrowego świata. Narzędzia niezbyt widocznie naprawiają nasze cacko, a bomba cóż, ledwo zdoła przewrócić namierzoną maszynę.

Spośród pasażerów, którzy to hurtowo skaczą na szczupaka, gdy tylko się do nich zbliżymy, możemy wyłonić sporą grupę ludzi taboretów. Prócz zwykłych turystów, dla których kończyny to święta krowa, mamy także biznesmenów w garniturach, z burą teczką oraz kapelusikiem, którzy spieszą się na zebranie, ledwo domagające, ale słono płacące staruszki, chcące się dostać do najbliższego miejsca kultu, to znaczy kościoła. Noszące czerwone stroje dzierlatki, pierdolące trzy po trzy o Paryżu podczas jazdy. Czekoladowych kolesi z barwnymi ubraniami, lubiących sobie wsunąć na cienkim na środku jebanego mostu. Czy między innymi, gości, napierdalających nasz wóz Mołotowami, którzy to chwilę później, bez jakichkolwiek przeszkód, zamawiają sobie u nas taryfę, płacąc gruby szmal. Wreszcie mamy dwa szczególne przypadki, ukryte w dosyć nietypowych i trudno dostępnych miejscach, o których nie można zapomnieć. Bowiem tutejsze podziemia oraz, to miejsce które właśnie widzicie, okupują kosmici, czy też goście o sporych gabarytach, obmalowani szminką oraz noszący grube okulary, którzy wykładają nawet tysiące za podwózkę. I o ile da się przeżyć ich oderwane od rzeczywistości punkty docelowe podróży, tak to, jak guzdrają się w stronę bagażówki, doprowadza do szewskiej pasji już od pierwszego zlecenia. I nie mam na myśli jedynie babulki, która jedną stopą jest już w trumnie, ale każdego jednego bęcwała. Jaki dupek żołędny to zaimplementował do cholery?

Warto wspomnieć też o samym Londynie, syto wzbogaconym przez wizjonerów trzeciej świeżości z blimp entertaiment, na którym to opiera się to widowisko. Przywiązanie do detali widać wręcz na każdym kroku. Za budką z hot dogami stoi kwadratowy elvis presley, z trapezowym łbem. Banda łysych meneli obrzuca w zawiści naszą taryfę, butelkami z herkulesem, gdy znajdziemy się na chodniku. Wielkich drzwi strzegą londyńscy strażnicy, przypominający wyglądem plastikowych żołnierzy czy zminiaturyzowane matrioszki, a posturą kręgle. Przed gigantycznymi drewnianymi wrotami, stoi równie sztywny kanciasty domek, podpierający się na grubych kołkach. Na trawniku umieszczono kamienny pałac, który jest pusty w środku. Niedaleko ulicy lambef położono katedrę, która wita nas chóralnym śpiewem, gdy tylko wjedziemy przez drzwi wejściowe. Zaś w przejściu podziemnym i liniach na zewnątrz przy mostach, bezustannie gnają pociągi, odbijając się z jednej strony w drugą. Architekci z holenderskiego studia, postanowili też rozrzucić trochę mniej oczywistych nieco smaczków, dla najbardziej wytrwałych masochistów, dzięki czemu wylatując nieco za tower brigde, odkryjemy zdjęcie berbecia jednego z projektantów tej chujozy, a tuż za obrośniętym mchem murem zablokowanym w dodatku jeszcze drzewem, kryje się kolejna parszywa gęba, lecz tym razem jednego z bezpośrednich członków teamu. Naprawdę, pogratulować inwencji twórczej i takiego kunsztu.

Oprawa audiowizualna była pieśnią przeszłości, już w momencie pojawienia się na rynku. Oko na widok rozmytych do granic możliwości tekstur nie raz mi zbielało, piesi przypominają dmuchane lale, samochody jak i znajdująca się obok nich poświata, są z gruba ciosane, a niebo oraz wszelkie budynki, są iście fotorealistyczne. Dosłownie i w przenośni. Co się tyczy wygładzania krawędzi, jest ono na poziomie. Szkoda tylko, że nie poinformowano, iż chodzi o poziom gówna. Łeb w łeb za grafiką wyrwanej z mordy buldoga, idą także doznania słuchowe. Paniusia kierująca szmaragdową dryndą, doznaje szczytowania podczas jego prowadzenia, pozostali również przypominają przodków z kamienia łupanego. Silnik brzmi jak maszyna do mielenia mięsa, bądź maselnica elektryczna. Gra aktorska to dno i metr mułu. A kompostowa muzyka z przeceny, wydaje się być dziwnie znajoma. Serio, mam nieodparte wrażenie, że ten jazgot obił mi się wcześniej o uszy. Ożesz w kurwę, to wszystko łączy się w całość. Miażdżące bębenki uszne techno młoty, okropny model jazdy, fizyka jak na jupiterze, oraz, KWADRATOWE KACZKI. Blimb Entertainment, to tak naprawdę Team 6 studios, robiące swoje pierwsze kroki w branży rozrywkowej, tyle że pod zupełnie inną nazwą. Illuminati potwierdzone jak chujem strzelił.

Prawdziwą gratką jest jednak strona techniczna tego tworu. Pomijając oczywiście tragikomiczną fizykę, mamy mieszkańców próbujących się dostać do taryfy, którzy przenikają przez samochód, ściany i inne budynki jak pierdolone duchy. Czasem produkt chrupie podczas jazdy na wprost z jakichś nieznanych przyczyn. Drzewa po dotknięciu wzbijają się w górę, bądź spadają przez solidne obiekty do piekielnych czeluści. Podczas pierwszego uruchomienia trybu swobody, doznajemy iście epileptycznego koszmaru. Po wciśnięciu kombinacji alt tab, program się wiesza, nie pozwalając na jego przywrócenie. Gdy przewracamy się do góry kołami koło jakiejś ściany, to po chwili właśnie wprost na nią zostajemy ponownie odrodzeni. Przy mocnym jebnięciu o litą ścianę kilka metrów pod ziemią, przenikamy przez mapę spadając w nieskończoność w dół. Raz pojazd zahaczy o jakieś płotki, które nawet go nie dotykają. A z kolei kiedy indziej, jedno z kół bądź większa część naszej limuzyny, zawiesi się na moście blokując się w nim na wieki. Z kolei, zamknięte serwery gry sieciowej, gniją sześć stóp pod ziemią, praktycznie od pierwszych dni istnienia. Widać gołym okiem, że projektanci stanęli w tej kwestii na wysokości zadania.

Konkludując, Taxi Challenge Londyn, które można śmiało nazwać chamską i toporną, zrzynką crazy taxi wydanego spod bandery Segi, to gra, która zapisała się na kartach historii jako nielicho spierdolona. Strona artystyczna już w 2002 roku była przedpotopowa, zadania jakie stawiają przed nami twórcy to wierutne katusze, wołająca o pomstę do nieba fizyka, tumanowaci podróżnicy, fatalny model jazdy, wszechobecne niedoróbki, oraz fakt, że pracownicy tej firmy przyczynili się do powstania team 6, sprawiają, że owiana tym syfem spuścizna nadal będzie trwać. I wiem, że rzucicie się mi do gardła z pochodniami i naostrzonymi widłami, bo przecież ten wytwór nie był pod żadnym pozorem wykonany na poważnie. Problem jednak w tym, nawet jeśli potraktujemy to dzieło jako coś stworzonego dla żartu, to i tak dopatrzymy się jedynie w niej katorgi i koszmarnych tortur, do których nikt nie powinien się dotykać nawet kijem od szczotki, zawiniętym w ścierkę, z użyciem rękawic kuchennych. Unikajcie tego chłamu jak ognia. Wolałbym wyżreć wszystkie łupiny z wyschniętego łajna byka, niż chociażby przejechać kolejną minutę w trybie wolności. I tym optymistycznym akcentem, przejdźmy do ocen.

Grafika: 1/10 Audio: 1/10 Grywalność: 0/10 Ogólna ocena: PIERDOLONE 0/10

Advertisement